Jakoś "czarno" zrobiło się na tym moim blogu ;) Poprzedni wpis z czarnego poniedziałku, ten z piątku. Choć nie mam pojęcia dlaczego akurat ten piątek nazwano czarnym... Klienci się cieszą, sprzedawcy też, bo mimo obniżenia cen, jednak zarabiają. Zwłaszcza u nas, gdzie "black Friday" jest tylko zachętą marketingową. Gdzie nam do obniżek spotykanych w tym dniu na zachodzie. Wolne żarty. Z ciekawości sprawdziłam dziś kilka droższych rzeczy, które chciałabym kupić do domu w bliższym lub dalszym czasie. Wniosek jest taki: albo nie dotyczą ich obniżki, albo są to rabaty rzędu 100-200 zł, co przy kwotach 3.000-5.000 zł w zasadzie nie robi różnicy. O tyle taniej można kupić w każdym innym dniu porównując ceny konkurujących ze sobą sklepów. Zaoszczędzę więc sobie dziś przepychania się po sklepach i posiedzę w domu.
Ostatnio koleżanki wyciągają się nawzajem - a przy okazji i mnie próbują - do gabinetu medycyny estetycznej, jak to się ładnie nazywa. Choć szczerze powiedziawszy, słowo "medycyna" już na wstępie mnie zniechęca. Chętniej wybrałabym się na masaż :) Wymyślają sobie coraz to inne zabiegi, żeby wyglądać piękniej. Odnoszę dziwne wrażenie, że od tych zabiegów już się uzależniły, bo o ile rozumiem wyskoczyć tam od czasu do czasu, jak się dostrzeże jakiś defekt, to bieganie w każdym miesiącu, wydaje mi się lekką przesadą. Ostatnio wymyśliły sobie jakiś lifting wampirzy (brr) i tym mnie ostatecznie zniechęciły. Podziękuję i zostanę przy swoim zwyczajnym wyglądzie i przy moich lękach związanych z używaniem ostrych narzędzi do celów niezwiązanych bezpośrednio z ratowaniem życia lub zdrowia.
Dzisiaj zrobiło się chłodno, a nawet zimno. Ponoć w Alpach spadło mnóstwo śniegu. Ciekawe czy u nas w tym roku spadnie go choć trochę. Fajnie by było, chociaż ostatnio przechodząc przez parking zwróciłam uwagę na opony. I mam taki wniosek: ludzie są strasznie lekkomyślni. Większość nadal pomyka na letnich.