W tym roku już zawczasu, czyli teraz, kombinuję co by tu zrobić, żeby nie spędzić świąt na regeneracji, po upadku na twarz przez prace przedświąteczne. Ustaliłam sama ze sobą, że nadprogramowych prac porządkowych wcale nie muszę robić na ostatnią chwilę, żeby "w święta pachniało" świeżo pranymi firankami, itd. Okna, kafle czy taras mogę spokojnie umyć z dwa tygodnie wcześniej.
Jest też sporo dań i ciast, które mogę przygotować wcześniej i zamrozić. Wtedy mogę je robić w tzw. wolnej chwili, a nie wszystkie na raz. Kapustę z grzybami i grochem mogę nawet przygotować do słoików. Odpadnie mrożenie, które ponoć powoduje, że kapusta nie jest już tak dobra. Zamykanie w wekach jej natomiast nie zaszkodzi. Gdyby natomiast okazało się, że jest zbyt dużo rzeczy, które wymagają przygotowania tuż przed Wigilią, z części mogę zrezygnować. Ominie mnie później wielokrotne wypowiadanie tekstów w stylu: "jedz, bo się zmarnuje", "musisz tego spróbować chociaż troszkę, bo tak należy w święta" i tym podobnych.
Nie ukrywajmy: młode pokolenie jest przejedzone i na ogół nie tylko nie docenia, ale nawet nie lubi tradycyjnych dań. Jedna z moich sfrustrowanych koleżanek w zeszłym roku zrobiła tylko barszcz z uszkami i pizzę. Barszcz i tak musiała wciskać dzieciakom, które najbardziej były zadowolone z pizzy. Nie krytykuję, nie pochwalam. Jej dom, jej zwyczaje. Osobiście uważam, że jeśli jej dzieci są przyzwyczajone do fast foodów, bo kilka razy w tygodniu jedzą pizze i hamburgery, to można by im zrobić więcej tradycyjnych dań, tak żeby je znały, ale nie ja je wychowuję.