Święta minęły nam bardzo miło i przyjemnie w gronie rodziny, bo piękna pogoda spowodowała, że zamiast dzwonić do siebie z życzeniami wszyscy - jakbyśmy się umówili - zjechaliśmy do jednej z cioć. Na szczęście ciocia nie przeraziła się napływem takiej ilości gości, tylko ucieszyła się bardzo, bo taka okazja do zobaczenia wszystkich to niestety ostatnimi czasy zdarza się tylko z okazji ślubów i pogrzebów. Posiedzieliśmy, pośmialiśmy się, pospacerowaliśmy. Spotkaliśmy się z rodziną, która w ostatniej dziesięciolatce wyemigrowała - częściowo na Wyspy, a częściowo do Niemiec. Wyspiarze narzekają na pogodę tam panującą od roku: ciągłe wichury i deszcze, a ci, którzy wyjechali za zachodnią granicę - na emigrantów, którzy budzą coraz większe przerażenie. Ponoć nawet na przedmieściach nie jest już tak bezpiecznie jak kiedyś. Nie można zostawić otwartego mieszkania, ani nawet prania na ogrodzie, jeśli się go nie chce pozbyć. Wszyscy cieszą się, że w razie czego mają gdzie wracać do Polski, bo choć teraz źle nie jest i co tu ukrywać - lepiej im tam niż tu było - to nie wiadomo co będzie za 10 czy 20 lat. Namawiali nas na wyjazd, ale jak sobie obliczyliśmy zarobki minus koszty utrzymania, to wyszło nam, że się nie opłaca i ta trawa za płotem jednak nie jest tak zielona, jakby się mogło wydawać. Co oczywiście nie zmienia faktu, że u nas bardzo zielona też nie jest. Zarobki mogłyby być wyższe, a opłaty niższe. Co do bezpieczeństwa, to też nikt domu otwartego nie zostawia, jeśli się nie chce pozbyć jego zawartości, a kradzież rzeczy z suszarki zostawionej na ogrodzie również i u nas się zdarza i to nie wina emigrantów. Co jakiś czas dzwonią do drzwi zakapturzeni panowie, albo tak ustawieni, żeby wideodomofon nie pokazał ich twarzy, czy wręcz zabrudzający kamerę, że niby coś się popsuło, żeby im otworzyć, bo liczniki, bo listy, bo zapomnieli klucza, bo ktoś tam inny nie może im otworzyć. I zawsze trafią na takich, co im otworzą, a później pojawiają się ogłoszenia, że coś tam poginęło i proszę nie otwierać. I to też nie emigranci.
A wracając do tematu, święta minęły bardzo przyjemnie. Zostało nam po nich mnóstwo wałówki. Część zamroziłam, bo szkoda mi było wyrzucać, a część jemy na bieżąco. Po ostatnich świętach odkryłam, że z pieczeni do pieczywa można zrobić świetnego kebaba, kiedy się ją pokroi na drobne kawałeczki (takie "piórka") i podsmaży na patelni z ziołami. Więc jutro będzie domowej roboty kebab :) Z wieprzowiny, bo w tym roku piekłam szynkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz