Nareszcie przyszła wiosna nie tylko ta rzeczywista, ale i astronomiczna. No bo powiedzmy sobie szczerze: w tym roku zima trwała (przynajmniej u nas) tydzień, pod koniec stycznia. To co wcześniej trzeba by więc określić mianem jesieni, a to co później: wiosny, no może przedwiośnia. Ale od kilku dni jest już prawdziwa wiosna, podczas której w kurtkach chodzić się nie da. Coraz więcej kwiatów zaczyna kwitnąć, drzewa puszczają pąki, ptaki śpiewają. Pięknie. Trzeba się wziąć jutro do roboty (bo zeszła sobota była zimna i deszczowa): zrobić porządek na ogrodzie, wyciągnąć narzędzia ogrodnicze, poprzycinać krzewy, wygrabić resztki suchej trawy i liści, zasadzić nowe kwiaty. W tym roku będę też eksperymentować z sadzeniem dyni i arbuzów. Ciekawe co z tego wyjdzie :) Doszłam do wniosku, że skoro we Włoszech wykorzystują każdy kawałeczek ziemi na posadzenie pomidorów czy kabaczków, to dlaczego ja, mając większy ogródek, mam hodować na nim tylko trawę. Cieszy też, że można w końcu pranie wysuszyć na zewnątrz i przewietrzyć kołdry. Zawsze jakoś tak inaczej pachnie, jak wyschnie czy poleży trochę na słońcu.
To tyle przyjemności, bo poza tym muszę jeszcze sprawdzić, co nasz cudowny rząd namieszał tym razem w rozliczaniu samochodów. Nowe przepisy wchodzą od 1 kwietnia i z tego co się zorientowałam trzeba będzie jakieś ewidencje przebiegu prowadzić w firmach. Ech, żeby do firm dało się stosować te same zasady rozliczeń co w Ministerstwie Finansów, albo żeby znalazł się odważny, który by ich skontrolował... Marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz